Rodzina
Z rodzicami, ojcem chrzestnym i siostrą.
Dziadek Jan, babcia Jadwiga oraz prababcia z prawie wszystkimi dziećmi. Na świecie nie ma jeszcze najmłodszej córki.
Niedzielna wyprawa z sąsiadami do kościoła.
1. Z rodzicami, ojcem chrzestnym i siostrą. 2. Dziadek Jan, babcia Jadwiga oraz prababcia z prawie wszystkimi dziećmi. Na świecie nie ma jeszcze najmłodszej córki. 3. Niedzielna wyprawa z sąsiadami do kościoła.

DOM RODZINNY

 

Urodziłem się w Brzegu, na granicy Opolszczyzny i Dolnego Śląska. Moja rodzina jest typową dla tych ziem mieszanką różnych tradycji i zwyczajów przedwojennej Polski. Od kresowych (ze strony taty), poprzez galicyjsko-krakowskie (od strony mamy), po wielkopolskie, które zawitały pod wspólny dach wraz z rodziną żony.

czytaj więcej

Tradycje, w których dorastałem

Moja Polska, która wyłaniała się ze spotkań przy świątecznych stołach, nigdy nie była jednowymiarowa. Przeciwnie, była bardzo zróżnicowana. Od kutii i kapusty z grzybami po sznycel (a nie schabowy) i andruty (a nie wafelki) na deser. U jednych dziadków wychodziłem pobawić się na dwór, u drugich – na pole, mimo że mieszkali w centrum Krakowa, na ul. Szewskiej 15 (moi rodzice wzięli ślub w mamy kościele parafialnym pw. św. Anny). We wspomnieniach babci Jadzi (rocznik 1922) z Nowej Myszy – przedwojennego małego miasteczka pod Baranowiczami, w ówczesnym województwie nowogródzkim – jako podlotek, wraz z koleżankami, chodziła oglądać zarówno śluby w kościele katolickim, jak i w miejscowej cerkwi prawosławnej oraz żydowskiej bożnicy. We wspomnieniach babci Kasi z Krakowa (rocznik 1910) wyprawa na Kazimierz po zakupy była jak opowieść z trochę innego świata. Żydzi byli biedni i bogaci, wykształceni i prości, bliscy i obcy, ale byli naturalną częścią historycznej stolicy Polski. Ja sam doświadczałem trochę innej polskiej różnorodności, gdy jako uczniak – na koloniach organizowanych przez Zjednoczenie „Otmęt” z Krapkowic (do dziś nieformalnej stolicy Ślązaków niemieckich) spotykałem dzieci o nieznanych mi wówczas imionach, jak Achim i Gretchen, które między sobą rozmawiały po niemiecku. Z Brzegu prawie wszyscy Niemcy wyjechali tuż po wojnie, ale jeden z nielicznych, którzy zostali – Bernard Oestreicher – stał się niejako przyjacielem domu, bo zakochał się w najlepszej przyjaciółce mojej mamy. Pamiętam, że sobotnie wyprawy rowerowe do sąsiedniej gminy Popielów, zamieszkanej wtedy, w drugiej połowie lat 70., niemal wyłącznie przez opolskich Niemców, były prawie jak wyjazdy za granicę: wysprzątane „na glanz” chodniki, wymalowane na biało krawężniki, wypieszczone ogródki przy domach... Jakże inny od kresowych wsi był to świat, gdzie po oranżadę wchodziło się nie do karczmy, a do „winkelkneipe”. Wtedy przypominałem sobie opowieść babci Jadzi, jak to w Bierzowie, wsi pod Brzegiem, ich pierwszym miejscu na tzw. Ziemiach Odzyskanych, mieli sąsiadkę – młodą Niemkę, samotnie wychowującą małe dziecko. Co rano przychodziła z bańką. Dostawała świeże mleko od krowy, tyle, ile potrzebowała. Wdzięczna zawsze przynosiła im jakiś domowy sprzęt, którego brakowało, bo ileż można było zapakować do tego bydlęcego wagonu, którym ze dwa tygodnie uciekali od władzy sowieckiej instalującej się na ICH Białorusi. Ona z kolei wiedziała, że jej nie będą potrzebne, bo czekała, aż podobny wagon zabierze ją dalej – na zachód, najlepiej do angielskiej lub amerykańskiej strefy okupacyjnej.

 

Moja „Polska w pigułce”

Moja rodzina to dom dziadków, gdzie czytało się listy od ich kuzynki, która na Białorusi została i tą już zapominaną „wschodnią” polszczyzną zaczynała każdy list od słów: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”. Moja rodzina to moja siostra, ośmioro rodzeństwa mojego taty i dwoje rodzeństwa mojej mamy, co oznacza 23 kuzynów i kuzynek. Taki mikroświat, gdzie jedni byli bardzo religijni, inni – wręcz przeciwnie. Jedni – zaradni, inni – rozrzutni i delikatnie mówiąc: niefrasobliwi. Jedni chwalili sobie życie w PRL, inni (większość) – socjalistycznej władzy życzyli jak najgorzej... I od lat 80. rozjeżdżali się za wolnością lub po prostu za lepszym życiem po całym świecie: od USA i Kanady, poprzez Niemcy i Szwecję, aż po Wielką Brytanię. Taka Polska w pigułce. Moja Polska.

Moja Polska
Gdzie leży Nowa Mysz?
Na „Ziemiach Odzyskanych”.
1. Gdzie leży Nowa Mysz? 2. Na „Ziemiach Odzyskanych”.

MOJA POLSKA

 

Wychowałem się więc nie w „Wielkiej Polsce Narodowej”, ale w kraju, który był Ojczyzną dla co najmniej kilku narodowości i religii. Najpiękniejszą anegdotą o tej mojej Polsce jest wspomnienie rozmowy ze starszą już mieszkanką jednej z opolskich wsi tuż po wyborze kardynała Ratzingera na papieża. Jej odpowiedź na pytanie, jak się czuje, brzmiała: jestem szczęśliwa, bo i poprzedni papież był nasz, i ten też jest nasz!

czytaj więcej

Tragiczne historie rodzinne

Oczywiście historia tej „mojej Polski” nie była wyłącznie sielankowa. Była też tragiczna. Są w niej opowieści stryjecznej babci Walentyny (Wali) o TYM DNIU, w którym Niemcy spędzili wszystkich Żydów z Nowej Myszy na ryneczek i pod bronią wyprowadzili do zagajnika, gdzieś na górce, za – czystą jak górski strumyk – rzeczką. Wala mogła odprowadzić swoją szkolną, rudą koleżankę Rywkę, ale tylko do mostka. Jak pamięta – trzymały się za ręce. Przez mostek przejść mogli już tylko Niemcy i Żydzi… potem były strzały, a chłopcy, którzy pobiegli tam, gdy Niemcy odmaszerowali, mówili, że ziemia była mokra i jeszcze gdzieniegdzie „się ruszała”.

Babcia Kasia z kolei widziała, jak któregoś dnia w Krakowie pobożny Żyd, z cycesami wystającymi spod kamizelki, z jakąś książką w ręku, natknął się na patrol niemieckich żołnierzy. Chyba nie miał opaski z gwiazdą Dawida, więc go zatrzymali i wyrwali tę książkę z ręki. Szarpali za brodę i bardzo krzyczeli, więc ukląkł i zaczął błagać, padł strzał. Bardzo się wtedy bała.

Swoje miejsce w „mojej Polsce” mają też Sowieci. I ten oficer, którego dziadkowi Janowi udało się w 1940 r. przekupić, dzięki czemu uniknęli wywózki. Dziadek ofiarował mu całe złoto, które posiadali, a i tak decydujący był samogon, którego oficer zażądał na koniec „negocjacji”.

Podobnie było z tym, którego zakwaterowali u babci Kasi w mieszkaniu, po zajęciu Krakowa przez Armię Czerwoną. W pijanym widzie wziął zabawkę wujka Adama (mojego późniejszego ojca chrzestnego) za figurkę Hitlera i machając pistoletem, wygnał całą rodzinę na podwórko i chciał rozstrzelać. Całe szczęście zamroczony osunął się i zasnął. Wtedy dziadek Wojciech z babcią Kasią przenieśli go na łóżko, przy którym postawili butelkę wódki i szklankę. Następnie rozebrali go z uświnionego munduru, który babcia uprała, a dziecięcą zabawkę schowali. Kiedy oficer obudził się – nie pamiętał awantury i był wdzięczny, że dziadkowie „za niewo charoszo pozabotilis”.

W tej „mojej Polsce” bohaterów nie było zbyt wielu, ale stryjeczny dziadek – Felek (chrzestny mojego taty), pod Baranowiczami poszedł do lasu. Chciał bić Niemca, więc później wstąpił do 2 Armii WP, z którą forsował Odrę. Potem trafił do więzienia w Jeleniej Górze za kontakty z wrogim elementem, jak nazywano jego kolegów z partyzantki. Gdy wyszedł, znów się ukrywał gdzieś w dolnośląskich lasach, a zimą na strychu u rodziny. Choć był twardzielem, to bardzo nie chciał znaleźć się ponownie w łapach UB.

Już później – od teściów – „moja Polska” wzbogaciła się o historie mordowania z zimną krwią przez Niemców elit wielkopolskich miasteczek, odmowie podpisania volkslisty i wywózce na roboty do Niemiec. O ucieczce z tych robót przez góry, do Szwajcarii, i o pracy jako kucharz w lokalnym gasthausie. I o powrocie do Polski, do rodziny, choć wszyscy doradzali: zostań, po co ty tam jedziesz, tam są komuniści! I o dziwnym spleenie, który pojawił się zaraz po powrocie i już nigdy nie chciał ustąpić... Usłyszałem również o odmowie wystąpienia o odszkodowanie za pracę przymusową, bo „nic złego od tych Niemców nie zaznałem. To byli dobrzy ludzie i dobrze mnie traktowali”.

 

Różnorodna Polska powojenna

Ostatnią historią z „mojej Polski” jest ta o powojennych Żydach, którzy osiedlili się na Dolnym Śląsku. Szczególnie widać ich było w Wałbrzychu, Dzierżoniowie i Kamiennej Górze. Mieli swoje synagogi, teatry, szkoły, gazetę. Z czasem jednak żydowskich kolegów i koleżanek było coraz mniej; zamykano im szkoły, teatry i synagogi, więc wyjeżdżali. Nawet ci, którzy czuli się bardziej Polakami niż Żydami, jak na przykład matka chrzestna mojego teścia...

Tak, zdecydowanie „moja Polska” nie była i nie jest „Wielką Polską Narodową”!

Dlaczego polityka
Przy Ścianie Straceń w Oświęcimiu.
Wakacje 1985r. Pod pomnikiem Poległych Stoczniowców w 1970 r. w Gdańsku.
Wakacje 1984 r. Na plaży w Ustce.
1. Z przyjaciółmi z klasy przy Ścianie Straceń w Oświęcimiu. 2. Wakacje 1985r. Pod pomnikiem Poległych Stoczniowców w 1970 r. w Gdańsku (góra). 3. Wakacje 1984 r. Na plaży w Ustce (dół).

DLACZEGO POLITYKA?

 

Dom zawsze był rozpolitykowany. Wspominki dziadków z przedwojennej Nowogródczyzny mieszały się z apelami babci z Krakowa, żeby nie wiązać przyszłości z Dolnym Śląskiem, bo „przecież kiedyś Niemcy wrócą i upomną się o swoje”. Na porządku dziennym było odkręcanie komunistycznych kłamstw. I tych wielkich, jak o Katyniu, i tych małych – że wpis w dowodzie osobistym taty, jakoby urodził się w ZSRR, co najmniej rozmija się z prawdą. Tato był lubiany w pracy i chyba ceniony – za odwagę upominania się o robotnicze sprawy. Do PZPR ani satelickich partii nie należał (podobnie jak mama), ale przed Sierpniem ̓80 był przewodniczącym związku zawodowego w swoim zakładzie i członkiem rady pracowniczej. W „Solidarności” został wiceprzewodniczącym komisji zakładowej, a później jej szefem i członkiem Międzyzakładowej Komisji Związkowej w Brzegu. Rodzice prenumerowali „Tygodnik Solidarność”, więc – jako 13-latek – miałem co czytać. Po 13 grudnia 1981 r. ważne stały się dla mnie z pozoru proste gesty, jak odwiedziny grobów powstańczych na Powązkach 1 sierpnia czy kwiaty pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców w Gdańsku. I regularny udział w Mszach za Ojczyznę. Także spotkania z Ojcem Świętym Janem Pawłem II podczas Jego drugiej pielgrzymki – we Wrocławiu i w Częstochowie.

czytaj więcej

Do dziś pamiętam też wyprawę ze starszymi kolegami do Wrocławia na prawdziwą bitwę z ZOMO, stoczoną 31 sierpnia 1982 roku. Koledzy, którzy już studiowali, podrzucali do liceum podziemną bibułę, a jeden z nich – Krzysiek Zychla – opowiadał o działającym wtedy w podziemiu Niezależnym Zrzeszeniu Studentów (NZS). I zapraszał, gdy tylko zdam egzamin na studia. Do NZS przystąpiłem zaraz po rozpoczęciu studiów.

Uniwersytet
„Pożegnanie Bieruta” - Happening NZS, 25 kwietnia 1989 r. Ja jako imperialista - ''Wuj Sam''.
„Pożegnanie Bieruta” - Happening NZS, 25 kwietnia 1989 r. Mam nadzieję, że Hrabia nam wybaczył. Chwilę później zwodowaliśmy portret Bieruta w miejskiej fosie.
Budynek Wydziału Filologicznego. Strajk studencki w 1989 r.
J. Protasiewicz i G. Braun pikietują przed Studium Wojskowym - październik 1988 r.
Bezdebitowa prasa NZS.
1. „Pożegnanie Bieruta” - Happening NZS, 25 kwietnia 1989 r. Ja jako imperialista - ''Wuj Sam''. 2. „Pożegnanie Bieruta” - Happening NZS, 25 kwietnia 1989 r. Mam nadzieję, że Hrabia nam wybaczył. Chwilę później zwodowaliśmy portret Bieruta w miejskiej fosie. 3. Budynek Wydziału Filologicznego. Strajk studencki w 1989 r. 4. J. Protasiewicz i G. Braun pikietują przed Studium Wojskowym - październik 1988 r. 5. Bezdebitowa prasa NZS.

STUDIA. UNIWERSYTET

 

Dlaczego polonistyka?

Gdybym zaczynał studia w wolnej Polsce, pewnie poszedłbym na prawo i nauki polityczne. W 1986 r. wybrałem filologię polską – i to był dobry wybór. Wrocławska polonistyka była wtedy nie tylko na wysokim poziomie (z profesorami: Mieczysławem Klimowiczem, Jackiem Kolbuszewskim, Jackiem Łukasiewiczem, Janem Miodkiem, Jerzym Woronczakiem, Bogdanem Zakrzewskim oraz panią profesor Ludwiką Ślęk), ale i oazą wolności. Słuchałem tu m.in. wykładów znanych z nieukrywanych sympatii do opozycji demokratycznej – profesora Czesława Hernasa czy doktora Adolfa Juzwenki (wykład z historii Polski).

czytaj więcej

Pierwsze kroki w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów (NZS)

Wkrótce okazało się, że na roku jest co najmniej kilku studentów podobnie jak ja myślących o Polsce. Moim pierwszym zadaniem w NZS było dostarczanie im nielegalnej bibuły i literatury bezdebitowej oraz wciąganie w szeregi tajnej organizacji nowych członków. Robiłem to i już niedługo miało się okazać, że komórka NZS na Wydziale Filologicznym jest jedną z prężniejszych na całym Uniwersytecie. Drugim etapem „wtajemniczenia” w działalność podziemną było odbieranie nielegalnych publikacji z jednej ze „skrzynek” (mieszkania, gdzie podziemni kurierzy przywozili do Wrocławia niezależne wydawnictwa z nielegalnych drukarni rozsianych po całej Polsce) i roznoszenie ich do kilku punktów odbioru dla różnych komórek NZS. Co tydzień, z alpejskim plecakiem wypełnionym bibułą, przemierzałem całe miasto. Poznałem wtedy wielu ciekawych ludzi, z którymi rozmawialiśmy o wolnej Polsce i strategii walki o nią. Wśród nich byli m.in. Andrzej Szcześniak – wówczas redaktor „Regionu”, organu prasowego Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ „S” Dolny Śląsk, Mirosław Jasiński – jeden z liderów „Solidarności Polsko-Czechosłowackiej” czy Adam Lipiński – dzisiaj wiceprezes PiS, a wtedy jeden ze znanych działaczy, jeszcze opozycji przedsierpniowej.

 

Pierwsze spotkanie z Grzegorzem Schetyną

Na początku 1988 r. poznałem Grzegorza Schetynę oraz jego ówczesną, bardzo ładną narzeczoną, a dzisiaj żonę – Kalinę, zresztą też studentkę polonistyki. Omawialiśmy pomysł organizacji wiecu w rocznicę Marca 1968, na którym miałbym odczytać oświadczenie wydane przez Komisję Krajową NZS. Z powodu sprzeciwu współorganizatorów nie doszło do tego akurat 8 marca 1988 r., lecz nieco później – w kwietniu, na wiecu NZS pod Szermierzem.

 

Strajk studencki w 1988 roku

Kto studiował w tamtych latach na Uniwersytecie Wrocławskim, musi znać ten plac. Było to stałe miejsce demonstracji studenckich. To właśnie tam – już w maju – podjęliśmy decyzję o strajku solidarnościowym z pałowanymi robotnikami w Hucie im. Lenina. Na ten wiec przyjechałem niemal prosto z Nowej Huty, gdzie byłem razem z Andrzejem Szcześniakiem, żeby zebrać materiał do reportażu ze strajku dla niezależnego, związkowego pisma „Region”.

 

Wsparcie dla strajkujących

Pacyfikacja strajku w Nowej Hucie nie zakończyła wzbierającej fali protestów. Latem wybuchły strajki na Śląsku. Pojechałem do Jastrzębia-Zdroju i zostałem kurierem między nieformalnym sztabem doradców strajkowych a Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w kopalni „Manifest Lipcowy”. Dzięki temu byłem na historycznym wiecu z udziałem Lecha Wałęsy, gdy namawiał górników do zakończenia strajku. Był to warunek rozpoczęcia negocjacji, nazwanych później „Rozmowami Okrągłego Stołu”.

Miałem wątpliwości, czy to dobry pomysł, ponieważ chciałem walczyć z komuną aż do pełnego zwycięstwa, widziałem bowiem na własne oczy nocną pacyfikację strajku w kopalni „Lenin” w Mysłowicach. Razem z Gabrielem Janowskim byliśmy na cechowni wśród strajkujących, gdy ZOMO otoczyło kopalnię i przy oślepiających reflektorach wzywało górników do opuszczenia zakładu. Większość uległa tej presji i uciekła. Zostaliśmy w kilka osób. W trakcie szturmu zomowców trzymaliśmy się mocno pod ręce. Rzucili się na szefa strajku i Janowskiego, którego szarpali za włosy i brodę, a potem ciągnęli po podłodze. Mnie udało się uciec i resztę nocy spędziłem w polu kukurydzy.

 

Szykany ze strony SB

Jesienią 1988 r. byłem też dwukrotnie zatrzymywany przez SB. Za pierwszym razem areszt trwał ponad 30 godzin i był połączony z nieprzyjemnymi przesłuchaniami. Drugie zatrzymanie trwało kilka godzin i nie wiązało się z noclegiem w więziennej celi. Byłem radykalny, ale przebieg pamiętnej debaty Wałęsa – Miodowicz z 30 listopada 1988 r. sprawił, że zacząłem wierzyć w strategię obraną przez Wałęsę. Oglądaliśmy ten pojedynek w dużym gronie sympatyków NZS w akademiku „Dwudziestolatka”. Nasze reakcje były entuzjastyczne i naprawdę zwycięstwo czuć było w powietrzu.

 

Dlaczego nie zasiadłem do Okrągłego Stołu?

W rozmowach Okrągłego Stołu my – studenci z NZS – chcieliśmy brać udział jako równorzędny partner „Solidarności”, przy tzw. głównym stole. Pamiętam negocjacje na ten temat z Przewodniczącym Wałęsą. Rozmawialiśmy także z Jackiem Kuroniem i – wówczas jeszcze dr. hab. – Bronisławem Geremkiem. Spotkania z Nimi to była prawdziwa uczta intelektualna i niezła lekcja patriotyzmu. Ponieważ jednak nie przyniosły oczekiwanego przez nas rezultatu, razem z Grzegorzem Schetyną zrezygnowaliśmy z udziału w tym historycznym wydarzeniu. Jego zastąpił Mariusz Kamiński (tak, tak! dzisiejszy wiceprezes PiS i twórca CBA!). Mnie – Piotr Ciompa z UW. W międzyczasie 25 kwietnia 1989 r. zorganizowaliśmy słynny happening z żądaniem usunięcia Bolesława Bieruta z nazwy Uniwersytetu Wrocławskiego. Przy Okrągłym Stole nie uzgodniono legalizacji NZS, więc w maju 1989 r. zorganizowaliśmy jeszcze strajk z żądaniem rejestracji naszej organizacji, ale zakończyliśmy go przed wyborami 4 czerwca 1989 roku.

 

Formowanie elit. Praca ideowa

Historyczne przemówienie Tadeusza Mazowieckiego w Sejmie oglądaliśmy razem z tymi, którzy mieli rozpocząć I rok studiów. Tak zwany obóz adaptacyjny w Białce Tatrzańskiej przypominał mi moje spotkania i dyskusje polityczne z udziałem dra Wojciecha Myśleckiego i Władysława Sidorowicza z „Solidarności Walczącej”. Odbywały się potajemnie gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej. Teraz nie trzeba się już było ukrywać, a gościem był m.in. Ryszard Bocian z krakowskiego KPN.

 

Bojkot Studium Wojskowego i walka o majątek po PZPR

Po powrocie do Wrocławia zorganizowaliśmy bojkot obowiązkowego szkolenia wojskowego studentów (pikietowałem razem z Grzegorzem Braunem) oraz blokadę gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR we Wrocławiu. Domagaliśmy się odebrania go partii i przekazania na cele publiczne. Dziś mieści się tam Wydział Fizyki i Astronomii Uniwersytetu.

 

Czym był dla mnie NZS?

Piszę o tym, żeby zilustrować pewną mało znaną dzisiaj prawdę: NZS był wtedy silną i aktywną organizacją otwartą dla studentów o różnych odcieniach ideowych. Wspólnym mianownikiem był antykomunizm, czyli wiara w Polskę demokratyczną i wolną od obcego nadzoru. Marzyliśmy o prawie do urządzania naszego kraju według własnych pomysłów i na naszą, polską, odpowiedzialność. W tym czasie byłem szefem NZS na Wydziale Filologicznym i członkiem Prezydium Komisji Krajowej tej organizacji. Potem zostałem przewodniczącym uniwersyteckiego NZS i namawiano mnie do startu na szefa całej, krajowej organizacji, ale chciałem dokończyć studia. Wystartował i wygrał inny wrocławianin – Artur Olszewski, szef NZS na Politechnice Wrocławskiej.

pierwsze kroki w polityce
Pierwszy lider - Donald Tusk i początki KLD.
Z Przewodniczącym Rady Miejskiej Wrocławia.
1. Pierwszy lider - Donald Tusk i początki KLD (z lewej). 2. Z Przewodniczącym Rady Miejskiej Wrocławia (z prawej).

PIERWSZE KROKI W PROFESJONALNEJ POLITYCE

 

Pierwsza praca

Jednak zanim skończyłem studia, przyjąłem propozycję pracy w niekomunistycznej administracji, wyłonionej po pierwszych, w pełni demokratycznych wyborach – do samorządu – w 1990 roku. Zostałem rzecznikiem prasowym wojewody wrocławskiego. Odszedłem po kilkunastu miesiącach. Zacząłem tę pracę w czasie rządów Tadeusza Mazowieckiego, odszedłem – za rządów Jana Olszewskiego. I nie ma w tym przypadku. Radykalna prawica zawsze była mi obca.

czytaj więcej

Początek lat 90. Ideowe wybory polityczne – Kongres Liberalno-Demokratyczny (KLD)

Myśląc o przynależności partyjnej, rozważałem między Forum Prawicy Demokratycznej – tworzonym m.in. przez Aleksandra Halla pod auspicjami Premiera Mazowieckiego – a Kongresem Liberalno-Demokratycznym Premiera Bieleckiego i Donalda Tuska. Wybrałem KLD. Zadecydowała odwaga programowa w sprawach gospodarczych (kapitalizm, prywatyzacja) i światopoglądowych (wyraźne oddzielenie Kościoła od państwa). Istotne było też to, że z KLD związała się część środowiska NZS. Zostałem sekretarzem wojewódzkiej organizacji KLD i szefem Dolnośląskiej Fundacji Liberałów, a później szefem tej partii w oddziale wrocławskim.

 

Szefowanie kampanii wyborczej do Rady Miejskiej Wrocławia

Był rok 1994. Dziewięć miesięcy po wygranych przez SLD wyborach parlamentarnych wszyscy obawialiśmy się przejęcia Wrocławia przez postkomunistów. Przyjąłem wyzwanie pokierowania kampanią samorządową koalicji partii centrowych „Wrocław 2000”. Koalicji szefował młody prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski. Wygraliśmy, zdobywając połowę miejsc w Radzie Miejskiej Wrocławia, i prezydent Zdrojewski mógł kontynuować swoją misję. Po wyborach podjąłem pracę jako asystent przewodniczącego Rady Miejskiej dra Andrzeja Łosia, ale marzyłem o stypendium zagranicznym.

USA
Debaty i zajęcia w fundacji.
Prezes Kettering Foundation – były Sekretarz (Minister) ds. Edukacji, Zdrowia i Spraw Społecznych w USA.
1. Debaty i zajęcia w fundacji (z lewej). 2. Prezes Kettering Foundation – były Sekretarz (Minister) ds. Edukacji, Zdrowia i Spraw Społecznych w USA. (z prawej).

STYPENDIUM W USA - MOMENT PRZEŁOMOWY

 

Stanąłem więc do ogłoszonego przez Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej w Polsce konkursu na stypendium – i wygrałem! W lipcu 1995 r. wyjechałem na prawie sześć miesięcy do Dayton w stanie Ohio. The Kettering Foundation to prywatna fundacja prowadząca badania nad jakością życia publicznego w USA. Swoimi wnioskami chcieli się dzielić z młodymi liderami z krajów budujących demokrację. Prezesem Fundacji był wtedy F. David Mathews – minister edukacji, zdrowia i spraw społecznych w administracji prezydenta Forda. Za programy międzynarodowe odpowiadał Harold Saunders – współpracownik profesora Brzezińskiego, a więc i prezydenta Cartera, podczas negocjacji egipsko-izraelskich w Camp David oraz w trakcie tzw. kryzysu irańskiego. Rozmowy z tymi ludźmi, spotkania z rówieśnikami ze wszystkich kontynentów, podróże na konferencje organizowane w różnych miastach USA – na trwałe ukształtowały mój sposób patrzenia na politykę, i tę lokalną, i tę globalną. Inaczej też spojrzałem na Europę. Stałem się zdecydowanym zwolennikiem integracji europejskiej. I tak pozostało do dzisiaj.

Samorząd i zjednoczona Europa
Z Prezydentem Wrocławia Bogdanem Zdrojewskim we Francji
Z Prezydentem Wrocławia Bogdanem Zdrojewskim i radnym Jerzym Skoczylasem w sali Rady Miejskiej Wrocławia.
46. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny we Wrocławiu. Spotkanie w Starym Ratuszu.
1. Z Prezydentem Wrocławia Bogdanem Zdrojewskim we Francji (z lewej). 2. Z Prezydentem Wrocławia Bogdanem Zdrojewskim i radnym Jerzym Skoczylasem w sali Rady Miejskiej Wrocławia. 3. 46. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny we Wrocławiu. Spotkanie w Starym Ratuszu.

SAMORZĄD I ZJEDNOCZONA EUROPA

 

Druga praca – kontakty zagraniczne i promocja Wrocławia

Po powrocie do kraju, w marcu 1996 r. przyjąłem propozycję prezydenta Zdrojewskiego, by stworzyć Biuro Promocji Miasta i Współpracy z Zagranicą. Zbliżał się 46. Kongres Eucharystyczny we Wrocławiu i trzeba było miasto przygotować do tego wydarzenia. Obecność Papieża zapowiadała przyjazd setek tysięcy pielgrzymów, więc było co robić.

czytaj więcej

Unia Wolności i Sejmik Wojewódzki

Równocześnie, jak zawsze, byłem aktywny politycznie. W 1997 r. zastąpiłem Stanisława Huskowskiego w roli przewodniczącego UW w regionie wrocławskim. Byłem też członkiem Rady Krajowej Unii Wolności, a w 1998 r. – po wyborze do pierwszego Sejmiku Województwa Dolnośląskiego – zostałem również przewodniczącym klubu UW tamże. Przewodniczyłem także sejmikowej Komisji Rozwoju Turystyki i Rekreacji. Uważałem, że potencjał turystyczny Wrocławia i Dolnego Śląska sytuuje nas wśród najatrakcyjniejszych regionów środkowej Europy. Dolnośląska historia, architektura, sztuka potwierdzały, że byliśmy zawsze ważną częścią Europy, i chciałem, żeby tak było i teraz. Byłem m.in. inicjatorem powołania Dolnośląskiej Organizacji Turystycznej – stowarzyszenia skupiającego regionalne samorządy, firmy i osoby prywatne, chcące wspólnie pracować na rzecz rozwoju turystyki i promocji naszego regionu. W tym celu – nie będąc przecież posłem – doprowadziłem do nowelizacji ustawy o stowarzyszeniach, by umożliwić zakładanie tak nietypowych organizacji.

Poseł na sejm i referendum europejskie
Przekazanie podpisów studentów za utworzeniem EIT we Wrocławiu.
Posiedzenie COSAC w Seimasie (Wilno). Autor: O. Posaškova.
Sadzenie lasu z dolnośląskimi leśnikami.
Referendum unijne w 2003 r.
1. Przekazanie podpisów studentów za utworzeniem EIT we Wrocławiu. 2. Posiedzenie COSAC w Seimasie (Wilno). Autor: O. Posaškova. 3. Sadzenie lasu z dolnośląskimi leśnikami. 4. Referendum unijne w 2003 r.

PO: POSEŁ NA SEJM I REFERENDUM EUROPEJSKIE

 

W roku 2000 Unia Wolności nie wystawiła kandydata w wyborach prezydenckich. Jednym z efektów tej niefortunnej decyzji było głosowanie na kandydata niezależnego – Andrzeja Olechowskiego. Po wyborach Olechowski chciał budować liberalną, silnie proeuropejską formację. Wspierał go w tym wiceprzewodniczący UW – Donald Tusk. Po porażce Tuska na zjeździe UW w grudniu 2000 r. i praktycznym wyeliminowaniu jego zwolenników z władz tej partii nastąpił rozłam.

czytaj więcej

Powstanie Platformy Obywatelskiej

Stronnicy Tuska, wraz z sympatykami Olechowskiego oraz marszałka Sejmu z AWS Macieja Płażyńskiego, założyli w styczniu 2001 r. nową formację – Platformę Obywatelską Rzeczypospolitej Polskiej. Program nowego ugrupowania bardzo mi odpowiadał. Uwolnić energię Polaków i zakorzenić Polskę w UE – tego właśnie chciałem! W czerwcu, podczas pierwszych i jak dotychczas jedynych w Polsce prawyborów, dostałem rekomendację do startu na posła z miejsca nr 3 na liście PO.

 

Szczęśliwe zwycięstwo wyborcze

Po ciężkiej kampanii zdobyłem mandat, pokonując kolejnego kandydata ZALEDWIE O 6 GŁOSÓW! Wtedy zrozumiałem, jak ważny jest KAŻDY WYBORCA.

W Sejmie zasiadłem w Komisjach: Edukacji, Nauki i Młodzieży oraz ds. UE. Zwłaszcza posiedzenia tej drugiej były pasjonujące, bo był to finał negocjacji akcesyjnych. Przewodniczącym był Józef Oleksy, zastępcami m.in. Janusz Lewandowski i Marek Kotlinowski. W gorących debatach prym wiódł demagogiczny Bogdan Pęk, a częstymi gośćmi komisji byli Danuta Hübner i Jan Truszczyński – odpowiadający wtedy za negocjacje z UE. Przyjeżdżali też europejscy komisarze, więc można było z tych debat dowiedzieć się wszystkiego o warunkach polskiego członkostwa, o samej UE oraz poznać argumenty przeciwników integracji i obawy eurosceptyków.

 

Reprezentuję polski Sejm na forum europejskim

Moje ówczesne kwalifikacje musiały być doceniane, ponieważ zostałem wytypowany na przedstawiciela Sejmu do COSAC, czyli Konferencji Komisji ds. Wspólnotowych Parlamentów Narodowych UE. To takie forum wymiany opinii parlamentarzystów narodowych na unijne tematy, które jednocześnie może wypracowywać wspólne dla parlamentów krajowych stanowiska wobec projektów unijnego prawa. To pierwsza faza uruchomienia tzw. procedury żółtej lub czerwonej kartki, która może skutkować modyfikacją lub nawet zablokowaniem projektów dyrektyw opracowywanych przez Komisję Europejską. Jednym słowem: gremium bardzo poważne i kompetentne. A trzeba pamiętać, że w tamtym czasie – poza negocjacjami akcesyjnymi – w UE trwały prace nad projektem Traktatu Konstytucyjnego, które często były tematem obrad COSAC.

 

Szefuję kampanii PO przed referendum akcesyjnym

Zakończenie polskich negocjacji w Kopenhadze oznaczało konieczność ogłoszenia referendum. Donald Tusk zlecił mi przygotowanie strategii, a następnie powierzył organizację kampanii referendalnej PO. Byłem jej szefem, a jako ciekawostkę dodam, że aktywną rolę odgrywał w niej Paweł Kukiz. Zawsze był niezłym mówcą wiecowym, tyle że wtedy zachęcał do głosowania za wejściem do UE!

 

Pierwszy kontakt z Parlamentem Europejskim

Po zaakceptowaniu w referendum warunków akcesji zaproszono przedstawicieli państw członkowskich do prac w organach Unii, w roli obserwatorów. Sejm wytypował 50 posłów ze wszystkich klubów. Wśród nich byłem i ja. Chciałem poznać sposób pracy unijnych gremiów decyzyjnych od środka, więc przez 12 miesięcy byłem posłem-obserwatorem w Parlamencie Europejskim. Zdobyte tam doświadczenie jeszcze wzmocniło moje przekonanie, że każdy polityk europejski, aspirujący do poważnych wyzwań, MUSI rozumieć zawiłości unijnych procedur. Bez zrozumienia, jak funkcjonuje UE, nawet zdolny polityk kraju członkowskiego będzie mniej profesjonalny, a przez to – mniej skuteczny. Wystartowałem więc w pierwszych wyborach europejskich.

Parlament Europejski
Konferencja w Parlamencie Europejskim poświęcona Rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu.
Aleksander Milinkiewicz i Andżelika Borys w Parlamencie Europejskim – opowiadają o demokracji i prawach człowieka na Białorusi.
Otwarcie w Parlamencie Europejskim wystawy o historii „Solidarności’’, Okrągłym Stole i wyborach z 4 czerwca 1989 r.
1. Konferencja w Parlamencie Europejskim poświęcona Rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. (z lewej). 2. Aleksander Milinkiewicz i Andżelika Borys w Parlamencie Europejskim – opowiadają o demokracji i prawach człowieka na Białorusi. 3. Otwarcie w Parlamencie Europejskim wystawy o historii „Solidarności’’, Okrągłym Stole i wyborach z 4 czerwca 1989 r.

PARLAMENT EUROPEJSKI

 

W wyborach otrzymałem 92 770 głosów. Był to piąty wynik w Polsce. W Parlamencie zostałem członkiem Komisji Zatrudnienia i Spraw Społecznych (EMPL) oraz Komisji Spraw Konstytucyjnych (AFCO). Z jednej strony chciałem przyjrzeć się z bliska tzw. socjalnej Europie, z drugiej – konstrukcji prawno-traktatowej UE. Wszedłem też w skład Delegacji ds. Bałkanów Zachodnich, czyli międzyparlamentarnego zespołu złożonego z europosłów i parlamentarzystów z krajów byłej Jugosławii.

czytaj więcej

Praca parlamentarzysty europejskiego

W EMPL walczyłem o niedyskryminowanie Polaków – pracowników i przedsiębiorców – na wspólnym unijnym rynku oraz byłem autorem raportu Parlamentu na temat Flexicurity – duńskiego modelu organizacji relacji na rynku pracy, który daje poczucie bezpieczeństwa zarówno pracownikowi, jak i pracodawcy. Z kolei angażując się w prace AFCO, byłem zarówno obserwatorem przebiegu referendum nad Traktatem Konstytucyjnym we Francji i Holandii, jak i uczestniczyłem w późniejszych konsultacjach prowadzonych przez parlamentarzystów europejskich z parlamentarzystami narodowymi na temat projektu Traktatu Lizbońskiego. Byłem też oficjalnym obserwatorem PE w trakcie wyborów lokalnych w Kosowie, a trzeba pamiętać, że był to okres silnych napięć między Serbami a Albańczykami tam mieszkającymi.

 

Białoruś – więcej niż praca. To moja pasja

Jednak zupełnie wyjątkowym rozdziałem była dla mnie praca w Delegacji PE ds. Białorusi. Ze względu na nieuznanie białoruskiej Pałaty za demokratycznie wybrany parlament nie była to delegacja międzyparlamentarna, lecz zespół posłów do PE, którzy interesowali się Białorusią. Głównym naszym partnerem była białoruska opozycja demokratyczna, choć nie unikaliśmy kontaktów z białoruskimi dyplomatami. Rozmowy z nimi, ich argumenty, bardzo pomogły mi zrozumieć sposób myślenia wschodnich dyktatorów. Z racji przewodzenia tej delegacji bywałem na Białorusi i muszę powiedzieć, że każda z tych podróży była nie tylko ciekawym wydarzeniem, ale i prawdziwym przeżyciem. Oczywiście najbardziej wspominam wizytę w dziadkowej Nowej Myszy. Obserwowałem tam wybory, ale także odwiedziłem rodzinę i byłem w domu, gdzie urodził się mój tato. Dziś to już nie miasteczko, lecz wieś. Synagogi, o której opowiadała babcia, już tam nie ma. Stoi cerkiew i kościół katolicki, a gdy konsul Marek Bućko, przedstawiając mnie w komisji wyborczej, podał moje nazwisko, usłyszałem od jednej z kobiet: „Czyli swojak! My tu też katolicy!”. Wspomnienie wzruszające do dziś, ale też i wiele mówiące o Polsce kresowej, wieloetnicznej i religijnie zróżnicowanej. Mojej Polsce!

 

Druga kadencja w Parlamencie Europejskim. Wizyta Tadeusza Mazowieckiego

Drugie wybory do Parlamentu to mój znakomity – czwarty w Polsce – wynik: 164 898 głosów! Kadencję rozpocząłem od organizacji – wspólnie z dominikaninem z Wrocławia, o. Maciejem Ziębą – wystawy poświęconej 20. rocznicy wyborów z 4 czerwca 1989 roku. Chcieliśmy przypomnieć Europie, gdzie zaczął się demontaż komunizmu, więc była to naprawdę wielka wystawa. W każdym wymiarze. Otwierałem ją wspólnie z Premierem Tadeuszem Mazowieckim i miałem poczucie wielkiej dumy.

 

Praca w nowych komisjach

Zbliżały się białoruskie wybory parlamentarne. Aby być bardziej skutecznym w walce o demokrację i prawa mniejszości na Białorusi, poza przewodzeniem delegacji ds. Białorusi, wstąpiłem do Komisji Spraw Zagranicznych (AFET). Niestety, mimo obiecującej kampanii przedwyborczej zamieszki w wieczór wyborczy oraz oficjalne wyniki rozwiały nadzieje na choćby niewielką demokratyzację. Skupiłem się więc na pomocy opozycji oraz kontynuacji politycznego i materialnego wsparcia dla represjonowanych działaczy Związku Polaków na Białorusi, któremu przewodziła Andżelika Borys. Zacząłem też pracę w Komisji Spraw Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych. Po Lizbonie i ten ważny obszar stał się częściowo kompetencją UE i chciałem poznać praktyczną stronę polityki unijnej w takich obszarach jak na przykład – imigracja.

 

Lech Wałęsa w Brukseli

Tak jak kadencję rozpocząłem od mocnego polskiego akcentu – wystawy poświęconej wyborom z 1989 r. – tak na zakończenie zorganizowaliśmy, my, europosłowie PO, pokaz filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Przyjechał Prezydent Lech Wałęsa. Sala była pełna, a my znowu byliśmy dumni z Polski. Z naszej Polski, która walczy pokojowo, bez przemocy. Polski, która jest wzorem, a nie problemem dla Europy.

Wiceprzewodniczący
Przed projekcją filmu "Wałęsa. Człowiek z nadziei" w Parlamencie Europejskim.
Więźniowie polityczni w byłym ZSRR to poważny problem.
1 grudnia 2013 r. wiec na Majdanie w Kijowie.
1. Przed projekcją filmu "Wałęsa. Człowiek z nadziei" w Parlamencie Europejskim. 2. Więźniowie polityczni w byłym ZSRR to poważny problem. 3. 1 grudnia 2013 r. wiec na Majdanie w Kijowie.

WICEPRZEWODNICZĄCY PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO

 

Moja odpowiedzialność – sąsiedztwo wschodnie UE

Okresem szczególnym było wiceprzewodniczenie Parlamentowi Europejskiemu. Poza prowadzeniem obrad tej wielkiej i wielojęzycznej Izby, co jest ogromnym przeżyciem samym w sobie, otrzymałem zadanie utrzymywania relacji z parlamentami krajów Partnerstwa Wschodniego oraz ze Zgromadzeniem Parlamentarnym NATO. Zwłaszcza ten pierwszy obszar trafiał w moje dotychczasowe zainteresowania. Poza Białorusią – jako wiceprzewodniczący – odwiedziłem wszystkie pozostałe kraje Partnerstwa. W Azerbejdżanie, wraz z towarzyszącymi europosłami, w bezpośredniej rozmowie z prezydentem Alijewem upominaliśmy się o los więźniów politycznych. W Armenii wizytowałem Górny Karabach, czyli region będący wciąż przedmiotem politycznego i militarnego konfliktu azersko-ormiańskiego. W Mołdawii mediowałem pomiędzy proeuropejskimi partiami politycznymi w dniach kryzysu parlamentarnego, który groził rozpadem koalicji i powrotem do władzy sił prorosyjskich. W Gruzji, w bezpośredniej rozmowie z premierem Iwaniszwilim, domagałem się zaprzestania represji wobec opozycji oraz odwiedziłem uwięzionego byłego premiera Merabiszwilego.

czytaj więcej

Ukraina – najważniejszy sąsiad

Na Ukrainie bywałem najczęściej, bo to państwo jest kluczowe dla relacji UE ze wschodnim sąsiedztwem oraz było najbliżej podpisania umowy o stowarzyszeniu z Unią. Oprócz częstych spotkań z przedstawicielami opozycji miałem możliwość bezpośredniej rozmowy z prezydentem Janukowyczem oraz Prokuratorem Generalnym Ukrainy. Zwracałem im obu uwagę, że europejskie standardy nie wystarczy zapisać w umowie z UE, ale muszą być one przestrzegane w praktyce. Zażądałem też zgody na spotkanie z uwięzioną byłą premier Julią Tymoszenko. Panią premier odwiedziłem w szpitalu, w Charkowie. Była to bardzo interesująca rozmowa.

Osobnym rozdziałem jest proeuropejski Majdan. 1 grudnia 2013 r. przemawiałem do kilkuset tysięcy Ukraińców, zgromadzonych w proteście po pobiciu studentów i w nadziei na europejski kurs swojego kraju. Moje przesłanie, uzgodnione nie tylko z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, ale i prezydentem Komorowskim oraz premierem Tuskiem, brzmiało: drzwi UE pozostaną otwarte dla Ukrainy.

Szczególnym momentem w kontekście ukraińskim był mój udział w oficjalnej delegacji Polski na uroczyste otwarcie Cmentarza Wojskowego w Bykowni. To ostatnia z wielkich nekropolii, gdzie pochowane są ofiary Zbrodni Katyńskiej. Jego utworzenie to osobista zasługa prezydenta Bronisława Komorowskiego. To On przewodniczył tej delegacji, a ja jestem dumny, że byłem w jej składzie.

 

Więcej szczegółów o 10 latach pracy w Parlamencie Europejskim

Frankfurt

FRANKFURT - RAZ JESZCZE PRZEPRASZAM

 

Pod koniec drugiej kadencji, po ponad 20 latach nienagannej służby publicznej, zdarzył się incydent, którego wstydzę się do dzisiaj i zapewne będę się wstydzić już zawsze. Wprawdzie jego przebieg został zafałszowany przez bulwarową prasę, ale nie zmienia to faktu, że nigdy nie powinno było dojść do tego zdarzenia.

czytaj więcej

Często wracałem myślami do tamtego dnia. To był chyba najbardziej pracowity okres w moim życiu. Byłem wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego oraz szefem koła PO w tej Izbie. Przewodniczyłem regionowi dolnośląskiemu Platformy i byłem równocześnie szefem sztabu PO w rozpoczynającej się właśnie kampanii wyborczej. Dzień pracy zaczynał się o piątej rano i kończył, kiedy zasypiałem nad laptopem. Do tego doszła kontuzja barku, z trudem poruszałem ręką, bolesne było dźwiganie jakiegokolwiek bagażu.

W wieczornym samolocie do Frankfurtu wypiłem wino. W hallu lotniska szukałem wózka bagażowego. Zwykle jest ich tam pełno, ale tego dnia nie było żadnego.

Potem powiedziałem wiele słów za dużo, zachowałem się zbyt impulsywnie.

 

Prawda, a nie medialny obraz zdarzenia

Raz jeszcze powtórzę: nie ma najmniejszej wątpliwości, że ten incydent nie powinien był się nigdy wydarzyć, ale nie było „zataczającego się europosła”, nie było wykrzykiwania faszystowskich haseł i wykonywania faszystowskiego pozdrowienia. Gdyby to się zdarzyło, byłby akt oskarżenia i wyrok, ponieważ w Niemczech to przestępstwo jest zdecydowanie ścigane.

Nie kandydowałem do Parlamentu Europejskiego, więc po zakończeniu kadencji niemiecka prokuratura mogła przystąpić do działań, ponieważ nie chronił mnie już immunitet. Nie zostałem nawet wezwany na rozmowę. Od reprezentującego mnie prawnika wiem, że rozpoznanie sprawy trwało kilka godzin i ze względu na jej błahość zakończyło się propozycją odstąpienia od dalszego zajmowania się nią w zamian za wpłatę na cel społeczny. Obok zamieszczam pismo z frankfurckiej prokuratury i korespondencję e-mailową od reprezentującego mnie prawnika. Mam nadzieję, że ostatecznie wyjaśnią one wszelkie wątpliwości.

 

Pismo z Prokuratury

E-mail od Adwokata

 

Polityczny „czyściec”

Po Frankfurcie na ponad rok radykalnie ograniczyłem – wręcz zawiesiłem – swoją działalność publiczną. Nie kandydowałem w wyborach samorządowych, poświęciłem się sprawom wewnątrzpartyjnym. Do zawodowej aktywności politycznej zdecydowałem się powrócić w roli kandydata w wyborach do Sejmu RP.

 

Chciałbym bardzo podziękować wyborcom, którzy oddając swój głos na mnie, ponownie mi zaufali, i raz jeszcze PRZEPRASZAM za moje ówczesne zachowanie.

Poseł na sejm 8 kadencji
Ulotka wyborcza z 2015 r.
Ulotka wyborcza z 2015 r.

POSEŁ NA SEJM VIII KADENCJI – NAJNOWSZE ZOBOWIĄZANIA WYBORCZE

 

W wyborach do Sejmu wystartowałem z drugiego miejsca na liście PO. Decyzja Premier Ewy Kopacz, żeby przesunąć przewodniczących regionalnych struktur partii na dalsze pozycje, była dla mnie zbawienna. Stworzyła możliwość prawdziwej weryfikacji. Oddając na mnie swój głos, wyborcy robili to świadomie. Nie był to jedynie głos na listę PO, ale konkretnie na moją kandydaturę. Nie miałem łatwej sytuacji, bo liderka listy – Pani Profesor Chybicka – jest znana we Wrocławiu nie tylko ze swojej szlachetnej pracy dla dzieci chorych na raka, ale również jako polityk (wówczas senator) PO.

W kampanii nie tylko złożyłem zobowiązania wyborcze, ale i rozliczyłem się z przeszłości, nie unikając incydentu we Frankfurcie. Oddano na mnie 29 922 głosy. To NAJLEPSZY wynik wśród kandydatów PO, którzy nie startowali z pierwszego miejsca na liście, i dwunasty spośród wszystkich ponad 130 posłów wybranych z list PO. Lepszy od wyniku Rafała Grupińskiego – ówczesnego szefa klubu PO w Sejmie – który startował w Poznaniu, mieście o podobnym do Wrocławia profilu socjopolitycznym.

 

Za te wszystkie głosy serdecznie DZIĘKUJĘ i traktuję je jako zobowiązanie do solidnej pracy.

czytaj więcej

Ponownie w Sejmie

W Sejmie zgłosiłem akces do Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży oraz do Komisji ds. UE. Z tej drugiej musiałem odejść po wykluczeniu mnie z klubu PO. Na swój wniosek zostałem więc wybrany do Komisji Ustawodawczej. To komisja, przez którą przechodzi większość procedowanych w Sejmie projektów ustaw. Chciałem, żeby nasze nowe koło poselskie – Europejscy Demokraci – miało przegląd i wpływ na większość spraw, nad którymi aktualnie pracują posłowie.

Europejscy Demokraci
Powstaje nowe koło w Sejmie.
Autor: Damian Burzykowski / Newspix.pl.
Z uczestnikami konferencji ''Jaki jest polski patriotyzm?'' w Sejmie 1 października 2016 r.
Październik 2005. W trakcie kampanii prezydenckiej Donalda Tuska.
Autor: Mirosław Stelmach/WPROST.
O przyszłości Europy ze Štefanem Füle - Komisarzem ds. rozszerzenia UE.
1. Powstaje nowe koło w Sejmie (na górze). Autor: Damian Burzykowski / Newspix.pl. 2. Z uczestnikami konferencji '' Jaki jest polski patriotyzm?'' w Sejmie 1.10.2016 r. 3. Październik 2005. Kampania Prezydencka Donalda Tuska (na dole). Autor: Mirosław Stelmach/WPROST. 4. O przyszłości Europy ze Štefanem Füle - Komisarzem ds. rozszerzenia UE.

15 LAT W PO – ROZSTANIE – NOWY ROZDZIAŁ OTWARTY

 

Do Platformy wstąpiłem w styczniu 2001 roku. W prawyborach zorganizowanych w PO przed wyborami do Sejmu uzyskałem trzeci wynik i z tej pozycji kandydowałem. Zostałem posłem PO. O tamtej kadencji piszę w rozdziale „PO: poseł na Sejm i referendum europejskie”. W Platformie najpierw zostałem wybrany na przewodniczącego organizacji wrocławskiej, a następnie – do składu Zarządu Regionu Dolnośląskiego PO. Na początku 2008 r. zostałem p.o. przewodniczącego dolnośląskiej PO, bo – zgodnie z ówczesnymi regułami wewnątrz partii – ministrowie nie mogli pełnić funkcji szefów regionów. To dotyczyło także wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetyny. Na ten okres przypadł kryzys w klubie PO w sejmiku wojewódzkim oraz konflikt z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem. Robiłem wiele, żeby obu konfliktom zapobiec, ale nie udało się, mimo że jako szef sztabu wyborczego Dutkiewicza z 2002 r. miałem z nim dobre relacje osobiste. Wybuchł konflikt na linii regionalna PO – stowarzyszenie prezydenta Dutkiewicza, który zdominował większość kadencji samorządu wrocławskiego i dolnośląskiego w latach 2010–2014.

czytaj więcej

Pomagam Grzegorzowi Schetynie ratować wizerunek dolnośląskiej PO

Na zjeździe PO w Legnicy w 2010 r. nie kandydowałem na szefa regionalnej PO, lecz poparłem Grzegorza Schetynę. Zostałem następnie wybrany na wiceprzewodniczącego Regionu. Kiedy po wyborach samorządowych wybuchła afera kupowania głosów przez kandydatów PO w Wałbrzychu, Grzegorz Schetyna nie chciał być twarzą dolnośląskiej Platformy. Zostałem więc ponownie p.o. przewodniczącego Regionu, z głównym zadaniem – zażegnania kryzysu wywołanego tą aferą. Rozwiązaliśmy wałbrzyską organizację, uzgodniliśmy z ówczesnym prezydentem Wałbrzycha jego rezygnację i przygotowaliśmy się do przyspieszonych wyborów. Wygrał je kandydat PO, do dzisiaj popularny prezydent – Roman Szełemej. Po rozwiązaniu tego kryzysu oddałem funkcję przewodniczącego regionalnej PO w ręce Grzegorza Schetyny. W tym celu w 2012 r. zwołałem nadzwyczajny zjazd dolnośląskiej Platformy w Książu, gdzie zrezygnowałem z funkcji i zgłosiłem kandydaturę Grzegorza Schetyny. Uważam, że zachowałem się bardzo fair. Był wprawdzie już wtedy w opozycji do Donalda Tuska, ale to on był wówczas prawdziwym liderem dolnośląskiej PO, więc nie chciałem przeszkadzać w jego powrocie na tę funkcję.

 

Szefuję PO w Parlamencie Europejskim

Miałem też już inne obowiązki, zostałem wybrany na szefa PO w Parlamencie Europejskim. Jednak przyznaję, że decydujący wpływ na decyzję o rezygnacji miało przekonanie, że ta funkcja należy się Grzegorzowi Schetynie, ponieważ to jemu powierzyli ją delegaci na regularnym zjeździe sprawozdawczo-wyborczym w Legnicy. Ja stanowisko p.o. przewodniczącego objąłem w nadzwyczajnych okolicznościach i pełniłem ją tymczasowo. Raz jeszcze podkreślę, że uważam, iż wtedy zachowałem się po prostu FAIR, choć oznaczało to dla mnie realne osłabienie pozycji politycznej, choćby na skutek automatycznego wykreślenia ze składu Zarządu Krajowego Platformy. Ja jednak wierzę w zasady. Także w polityce.

 

Bronię Grzegorza Schetynę w sporze z Donaldem Tuskiem…

Jeszcze w 2010 r., jako p.o. przewodniczącego Regionu, wszedłem do Zarządu Krajowego PO. W czasie gorącego posiedzenia, gdy zdecydowana większość tego gremium atakowała Grzegorza Schetynę za krytykowanie, obok PiS, reakcji rządu Tuska na raport Anodiny, wziąłem go w obronę. Jako jeden z niewielu.

 

…ale opowiadam się za kandydaturą Donalda Tuska na szefa PO

Kiedy zbliżały się pierwsze bezpośrednie wybory na przewodniczącego PO, opowiedziałem się za kandydaturą Donalda Tuska. To zostało odebrane przez Grzegorza Schetynę jako akt wrogi i konfrontacja stała się nieunikniona.

 

Mam inną niż Grzegorz Schetyna wizję dolnośląskiej Platformy

Dodatkowo, po bardzo wielu rozmowach wewnątrz wrocławskiej PO, której byłem przewodniczącym przez cały ten czas, chciałem zakończyć konflikt z prezydentem Dutkiewiczem. Powrotu do współpracy domagali się także nasi wyborcy we Wrocławiu. Zgłosiłem więc swoją kandydaturę na szefa regionu dolnośląskiego. Kampania była bardzo intensywna. Najpierw ponownie wygrałem wybory na szefa wrocławskiej PO, a następnie – niejako uskrzydlony przygniatającym zwycięstwem – ruszyłem po głosy w terenie.

 

Ustawione nagrania. Obrzydliwa prowokacja

Nigdy nikomu nie obiecywałem żadnych stanowisk w zamian za głos na zjeździe wyborczym. Nagrana kompromitująca rozmowa ówczesnego posła Norberta Wojnarowskiego z Edwardem Klimką odbyła się bez mojej wiedzy. Byłem nią oburzony i w konsekwencji nie rekomendowałem posła Wojnarowskiego na listę wyborczą PO w następnych wyborach w 2015 roku. Druga z rozmów – posła Michała Jarosa z Pawłem Frostem – oburza mnie do dzisiaj, przede wszystkim ze względu na cynizm Frosta. On sam, tuż po wyborze na delegata legnickiej PO, zadzwonił do mnie z propozycją rozmowy o moich pomysłach na dolnośląską Platformę. Ze względu na swoje ograniczenia w poruszaniu się zaprosił mnie do domu. Z braku czasu odmówiłem, więc najprawdopodobniej postanowił złapać posła Jarosa na swoją (czy tylko swoją?) prowokację. Z ujawnionych w „Newsweeku” fragmentów nagrania odnoszę wrażenie, że to nie Jaros oferuje cokolwiek Frostowi, ale Frost stara się nakłonić Jarosa do złożenia jakiejś propozycji. Wiedząc oczywiście o włączonej, ukrytej kamerze... Sprawa miała swój finał w prokuraturze, która wysłuchała całych, a nie zmontowanych, taśm i zakończyła postępowanie na etapie przedwstępnym, bo dowodów ani nawet poszlak na korupcję polityczną nie było.

 

Zjazd w Karpaczu. Wygrywam z Grzegorzem Schetyną

W regionalnym zjeździe PO w Karpaczu uczestniczyło 401 delegatów. Moją kandydaturę zgłosił Bogdan Zdrojewski. Po prezentacji programów odbyło się głosowanie, które wygrałem stosunkiem 200 do 199 (2 delegatów wstrzymało się od głosu). Ponieważ do przekroczenia wymaganej połowy wszystkich oddanych głosów zabrakło mi jednego głosu, trzeba było zarządzić drugą turę. W przerwie zastanawiałem się ze swoimi stronnikami, jak uniknąć rysującego się podziału. Uznaliśmy, że dobrym wyjściem mogłoby być wycofanie moje i Grzegorza Schetyny i wybór Zdrojewskiego, który cieszył się dość powszechną sympatią oraz miał autorytet po obu stronach dolnośląskiej PO. Zdrojewski się zgodził. O swoim zamiarze uprzedziłem Grzegorza Schetynę, następnie zrobiłem to oficjalnie. Mimo to Grzegorz Schetyna odmówił wycofania swojej kandydatury i głosowanie w drugiej turze przyniosło mi zwycięstwo 206 do 194 głosów.

Wtedy padły słynne słowa Grzegorza Schetyny: „spisane będą czyny i rozmowy”, po których do mediów wyciekły fragmenty nagranych rozmów. Dla mnie istnieje oczywisty związek między tą wypowiedzią a późniejszymi „wyciekami” taśm. Zresztą na podstawie tych opublikowanych taśm poseł Jakub Szulc – stronnik Grzegorza Schetyny – złożył do Zarządu Krajowego PO wniosek o unieważnienie prowadzonego przez siebie zjazdu w Karpaczu. Właśnie taśmy, a nie np. błędy proceduralne podczas obrad, miałyby być podstawą decyzji o powtórzeniu zjazdu. Zarząd Krajowy nie przychylił się do tego wniosku. Dodam tylko, że w tym posiedzeniu ja – jako że wtedy nie byłem członkiem Zarządu – nie brałem udziału. Uczestniczył w nim Grzegorz Schetyna jako pierwszy wiceprzewodniczący PO.

 

Próbuję pogodzić dolnośląską PO

Pomimo całej historii z prowokowanym nagrywaniem, kontrolowanym wyciekiem taśm i podważaniem legalności zjazdu – podjąłem próbę pogodzenia dolnośląskiej Platformy. Do Zarządu Regionu zaproponowałem m.in. Jakuba Szulca, a także innych stronników Grzegorza Schetyny, jak np. poseł Katarzynę Mrzygłocką, posła Marka Łapińskiego czy późniejszego posła Roberta Jagłę. Miejsce w Zarządzie zaproponowałem nawet samemu Grzegorzowi Schetynie, ale odmówił. To nie były puste gesty. Tak rozumiem politykę – walka o głosy może być twarda, ale po wyborach pracujemy razem. Nikt nikogo nie wyrzuca, lecz współpracujemy, choć – co naturalne – na warunkach zwycięzców.

Takiego podejścia do polityki nauczyłem się od Donalda Tuska. Od pierwszej wspólnej kampanii – przed referendum europejskim w 2003 r., poprzez jego kampanię prezydencką w 2005 r. i wygraną, parlamentarną w 2011 r. – miałem zaszczyt blisko współpracować z tym wybitnym politykiem i bardzo mądrym człowiekiem. Do tego pełnym osobistego uroku. Wiele się od niego nauczyłem i ta znajomość pozostanie najważniejszą przygodą w moim polityczno-zawodowym życiu.

 

Współpraca z Panią Premier Ewą Kopacz

Miałem także przyjemność współpracy z następczynią premiera Tuska – Panią Premier Ewą Kopacz. W czerwcu 2015 r. zaproponowała mi współpracę w roli dyrektora Biura Krajowego PO i jednocześnie wiceszefa kampanii wyborczej (szefem był poseł Marcin Kierwiński, ówczesny szef jej gabinetu politycznego). Oczywiście zgodziłem się, bo zapowiadała się bardzo ciężka kampania. Pani Premier wykonała ogromną robotę. Herkulesowym wysiłkiem uzyskała dla PO wynik 24%.

Czy można było więcej? Pewnie tak. Gdyby nie fatalna kampania Bronisława Komorowskiego, która uskrzydliła obóz PiS, gdyby była wspólna lista PO i Nowoczesnej... Pani Premier – jako p.o. przewodniczącej Platformy – na kształt kampanii i skład personalny sztabu wyborczego prezydenta nie miała wpływu. Na porozumienie z Ryszardem Petru – i owszem, aczkolwiek ówczesny nastrój we władzach PO temu nie sprzyjał. Byłem zdecydowanym zwolennikiem takiego porozumienia przedwyborczego, ale – widocznie – nie byłem wystarczająco przekonujący.

 

Zemsta Grzegorza Schetyny: zostaję usunięty z PO

Dzisiaj wszystko wygląda już inaczej. Zostałem najpierw w niedemokratyczny sposób usunięty z Zarządu Krajowego PO. W tym celu najpierw rozwiązano dolnośląską strukturę Platformy pod nieprawdziwym zarzutem paraliżującego działalność podziału wewnętrznego, skutkującego słabymi wynikami wyborczymi. Jak nieprawdziwych użyto argumentów, wyjaśniałem już wcześniej, opisując moje działania zmierzające do sklejenia regionalnej PO. Natomiast wyniki wyborcze mówią same za siebie. W 2014 r. dolnośląska PO, jako JEDYNA w kraju, uzyskała więcej mandatów w sejmiku wojewódzkim niż cztery lata wcześniej! Koalicja z prezydentem Dutkiewiczem wydała dobre owoce, zarówno w wymiarze rezultatów wyborczych, jak i poprzez zakończenie bezsensownego konfliktu, który utrudniał współpracę samorządów i niósł zagrożenia dla szybkiego rozwoju Dolnego Śląska i Wrocławia, jego stolicy. Z decyzją o rozwiązaniu struktur – choć uważałem ją za nieuzasadnioną i niedemokratyczną – pogodziłem się. Ograniczyłem swoje wystąpienia publiczne, w tym medialne, do minimum i przyjmowałem zaproszenia do rozmów z dziennikarzami tylko pod warunkiem, że nie będę pytany o sprawy wewnątrzpartyjne. Mimo tego cztery miesiące później – zostałem wykluczony z PO. Bez podania przyczyn, choć tryb, który Zarząd Krajowy zastosował, mówi o „szczególnie uzasadnionych przypadkach”. Zazwyczaj stosowano go do wykluczenia członków PO przyłapanych np. na przestępstwie lub tych, którym postawiono prokuratorskie zarzuty...

 

Wciąż czekam na uzasadnienie decyzji o wyrzuceniu

Skoro były jakieś „szczególnie uzasadnione” przyczyny, to chciałbym je poznać. Od ponad dwóch miesięcy nie otrzymałem pisemnego uzasadnienia decyzji o wykluczeniu. Mimo że domagam się tego – zgodnie ze statutem PO – na piśmie. Ponad miesiąc temu złożyłem odwołanie do Krajowego Sądu Koleżeńskiego. Do dzisiaj nie mam informacji, kiedy i czy w ogóle ten sąd zajmie się moją sprawą. Czytam opinie – nawet poważnych publicystów – żebym nie wpraszał się tam, gdzie mnie nie chcą, albo że przewodniczący PO miał prawo wyrzucić tych, z którymi nie miał ochoty współpracować. Otóż nie zgadzam się z taką argumentacją. Partia polityczna nie jest własnością żadnego człowieka, nawet jej przewodniczącego. Partie polityczne w Polsce są nawet czymś więcej niż zwykłymi organizacjami. Są one niejako instytucjami życia publicznego, zwłaszcza te, których działalność państwo (a więc podatnik) finansuje. Mają więc obowiązek przestrzegania prawa. Prawo polskie stanowi, że każdy może wstąpić do wybranej partii i bez wyraźnych powodów nie wolno tego prawa odmówić żadnemu polskiemu obywatelowi. Podobnie decyzja o wykluczeniu, która jest niejako pozbawieniem tego prawa, wymaga uzasadnienia w przepisach statutu, który został przy rejestracji zatwierdzony przez sąd. Decyzja o odmowie przyjęcia do partii może być zaskarżona przed sądem powszechnym, podobnie jak i o wykluczeniu. Nie wykluczam więc, że tam się udam, jeśli Platforma pod rządami Grzegorza Schetyny nadal będzie tak postępować.

Nadmienię tylko, że moi zagraniczni koledzy – posłowie do Parlamentu Europejskiego – mówią mi, że ta decyzja była „unwise”, a w ich krajach byłaby po prostu „illegal”.

Razem ze mną wykluczono posłów: Stanisława Huskowskiego i Michała Kamińskiego. W naszej obronie list – sporządzony przez Stefana Niesiołowskiego – podpisało prawie 30 parlamentarzystów PO. W tym miejscu chciałbym im wszystkim bardzo serdecznie podziękować.

 

To już jest inna Platforma

Po 15 latach widzę ogromną różnicę w sposobie zarządzania PO przez Grzegorza Schetynę, a premiera Tuska i premier Kopacz. Szczegółowo omówiłem to w wywiadzie dla Onet.pl. (http://wiadomosci.onet.pl/kraj/jacek-protasiewicz-o-usunieciu-z-po-ktos-nie-mial-odwagi/pzvq2m)

Moim zdaniem to złe przywództwo, któremu chciałem zapobiec. Włączyłem się w wewnętrzną kampanię wyborczą po stronie Tomasza Siemoniaka. Zaangażowałem w jego sztab emocje, czas, a nawet własne pieniądze. Tak jak wielu, zaskoczyła mnie jego decyzja o rezygnacji z rywalizacji o przywództwo w partii. To, że dowiedziałem się o niej kilka godzin wcześniej niż pozostali członkowie jego sztabu (w tym wspierająca go Pani Premier), nie zmienia faktu, iż byłem (i jestem) jego decyzją głęboko rozczarowany.

 

Otwieram nowy rozdział – Europejscy Demokraci

W Platformie spędziłem 15 najważniejszych lat mojego życia. Jestem z nich – w ogromnej większości – dumny. Obecnie zaczynam nowy projekt o nazwie Europejscy Demokraci, który nie jest wymierzony w PO. Życzę Platformie jak najlepiej, ale strategia polityczna, którą ja uważam za słuszną dzisiaj, to łączenie opozycji pod skrzydłami KOD. I taką politykę mam zamiar prowadzić, przewodząc Europejskim Demokratom.

go to top
Jacek Protasiewicz Twitter Jacek Protasiewicz Twitter Jacek Protasiewicz Facebook Jacek Protasiewicz Facebook